Od kilku tygodni media informują nas o szerzącej się epidemii tzw. koronawirusa. Na całym świecie odnotowano już ponad 100 tys. przypadków zachorowań, a liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 4 tys. osób. Rozwój medycyny na przestrzeni ostatnich dwóch wieków doprowadził do znaczącego spadku zagrożenia epidemicznego. Szybkie rozprzestrzenianie się koronawirusa wywołuje więc skrajne emocje.
Jedni obawiają o własne zdrowie, inni robią zapasy jedzenia, a jeszcze inni zastanawiają się na przykład czy dokończone zostaną rozgrywki piłkarskie. Żyjemy w komfortowych czasach i powinniśmy to docenić. Takiego szczęścia nie mieli ludzie żyjący w średniowieczu i w czasach nowożytnych. Zarazy i różnego rodzaju kataklizmy nękały ich regularnie co kilka lat. Nie trzeba daleko szukać przykładu, jak wylicza Szymon Wrzesiński na przestrzeni lat 1501-1750, aż 93-krotnie epidemie nawiedzały Kraków, Warszawę niewiele mniej bo 89, Poznań – 77, Lwów – 76, Gdańsk – 73, Lublin – 52, etc. Skoro epidemie wybuchały tak często, to jak w ogóle sobie z nimi radzono?
Diagnoza: powietrze morowe
Najkrócej rzecz ujmując nie radzono sobie z epidemiami. Średniowieczna i nowożytna medycyna nie potrafiła skutecznie przeciwstawić się tego typu zagrożeniom. Diagnozy ówczesnych medyków bardziej przypominały rosyjską ruletkę, niż realną pomoc. Wszystkie choroby zakaźne, które wywoływały epidemie nazywano morem. Zdaniem ówczesnych uczonych problem tkwił w powietrzu, które cyklicznie powodowało masowe umieranie. Jak pisał Sebastian Petrycy, medyk Uniwersytetu Krakowskiego przełomu XVI i XVII wieku:
Powietrze morowe, abo jest domorodne, co się doma samo urodzi: abo zaniesione z inszej krainy. Domorodne poznawamy z uprzedzonych znaków tych. 1. Powietrze uprzedzi gorące i wilgotne nazbyt. 2. Będą się okazować choroby lożne szkodliwe, z petociami, z krostkami, z ospą, z odrą, z dymienicami, z guzami pod pachą, za uszyma, z karbunkułami [czyrakami – przyp. AW.]. 3. Szkodliwe odejście od rozumu. 4. Wielkość myszy, żab, much, jaszczurek i inaszej gadziny, które się z zatęchłości rodzą. 5. Kiedy ptacy abo zwierzęta uciekają z swoich gniazd, abo tam, niechcąc w nich więcej mieszkać. 6. Kiedy ryby posnione gęsto pływają po stawiech, abo po rzekach. Zaniesione zaś z inąd poznawamy z zarazy i prędkiej śmierci, choćby żaden znak z pierwej wyleczonych nie był. ZOBACZ
Oczywiście to nie zatrute powietrze było powodem masowych zachorowań, ale ogólny stan higieny i warunków sanitarnych (zwłaszcza w czasach nowożytnych, średniowiecze nie było epoką brudu!). Brak czystej wody, kanalizacji, korzystanie z tych samych naczyń, czy umiejscowienie cmentarzy w centrum miast i wsi, osłabiało odporność na zarazy, a tym samym czynniki te przyczyniały się do szerzenia chorób.
Najtragiczniejszą w skutkach epidemią, która nawiedziła Europę była dżuma w XIV wieku (wiemy jednak, że dżuma była znana już wcześniej, m.in. za czasów Justyniana Wielkiego). Według różnych szacunków pochłonęła 1/3 mieszkańców kontynentu. Choroba błyskawicznie rozprzestrzeniła po Europie dzięki szczurom, a konkretnie przez pchły szczurze, które przenosiły pałeczki dżumy (odkryto je dopiero w 1894 roku). Historycy wskazują, że pierwszy ogniskiem dżumy w Europie była twierdza Kaffa na półwyspie krymskim, oblegana przez Tatarów. W obozie tatarskim miała wybuchnąć epidemia dżumy, przywleczonej ze Wschodu. Przed ostatecznym odejściem od oblężenia przerzucili za mury zwłoki swoich towarzyszy zmarłych na skutek zarazy, licząc na wybuch epidemii w twierdzy. Stamtąd „czarna śmierć” miała przenieść się na całą Europę.
Wbrew różnym mitom, epidemie nie omijały Polski. Jan Długosz pod 1360 r. podaje następującą informację:
Po klęsce wołoskiej nastąpiła cięższa klęska, ale łatwiejsza do zniesienia jako taka, której ludzkim rozumiem nie można było osunąć. Zaraźliwa bowiem epidemia, która czy to zesłana przez Boga dla pomszczenia licznych ludzkich wykroczeń, czy to wskutek jakiegoś szczególnego układu gwiazd i konstelacji, czy też z innej jakiejś przypadkowej, nieznanej przyczyny wybuchła niemal we wszystkich królestwach na Zachodzie dotknęła również Polskę, Węgry i Czechy i podległe im sąsiednie kraje. Srożyła się też tak bardzo w miastach, miasteczkach, wsiach i osiedlach Królestwa Polskiego, że w okresie sześciu miesięcy, w ciągu których nie ustawało jej zaraźliwe działanie, pochłonęła większą część ludzi wszystkich stanów, mężczyzn i kobiet. W samym mieście Krakowie zmarło – jak stwierdzono – wskutek tej zarazy dwadzieścia tysięcy ludzi, a po wsiach i osiedlach poczyniła tak straszne spustoszenie, że wszystko zamieniła w pustkowie. Brakowało nawet ludzi, którzy by oddali przysługę pogrzebania ginącym i umierającym. Był to podobno bezprzykładny mór, bo wskutek wymarcia większej części ludzi miasta i wsie świeciły pustkami z braku mieszkańców. A zaczęła się wspomniana zaraza około uroczystości św. Michała. Gorączką, ropniami, karbunkułami i wrzodami spowodowała ona wielką śmiertelność. Z przerwami, jednak nie bez stopniowego wzrostu, trwała ona aż do połowy następnego roku, a potem z taką srogością zapuściła swoje macki w okresie prawie trzech miesięcy, że w wielu miejscowościach zostawiła zaledwie połowę ludzi. ZOBACZ
Kronikarz zawarł interesującą informację, że w czasie zarazy panującej w Krakowie zmarło 20 tys. osób. Warto poczynić w tym miejscu uwagę na temat pojawiających się liczby ofiar w źródłach kronikarskich. Nie zawsze odpowiadały one rzeczywistości, bardziej miały działać na wyobraźnię czytelników kroniki, a tym samym wyolbrzymiać rozmiar tragedii. Tak było w przypadku zarazy z 1360 r., według ustaleń historyków w Krakowie z przyległościami mieszkało wówczas około 18 tys. osób.
Inną dolegliwością z którą ludzkość musiała się zmagać był syfilis, zwany kiłą, chorobą francuską, a w Polsce także jako franca. Jest chorobą weneryczną, która przenoszona jest głównie drogą płciową. Przyjmuje się, że została przywieziona z wypraw Kolumba z Ameryki, ale badacze nie są zgodni w tej materii. Możliwe, że występowała już wcześniej. Pierwsza udokumentowana epidemia tej choroby wybuchła w 1495 r. w armii króla francuskiego Karola VIII. Według Macieja z Miechowa, kiłę do Polski miała przywieźć żona Wojciecha Białego, sługi burgrabiego zamku królewskiego, która udała się na pielgrzymkę do Rzymu i wróciła z niej do Krakowa w 1495 r. Nie wiadomo na ile jest to wiarygodna historia, mimo wszystko nie wystawia to kobiecie najlepszego świadectwa.
Kogo oskarżano o szerzenie epidemii?
Dyżurnym kozłem ofiarnym w przypadku zabójczych chorób byli Żydzi. Mieli zatruwać powietrze i wodę w studniach oraz spiskować przeciwko chrześcijanom. Bezpodstawne oskarżenia przeradzały się w pogromy. W Bazylei, w 1349 r. na skutek zarazy spalono wszystkich Żydów. Sebastian Śleczkowski w osobliwym dziele z 1621 r., tak opisywał ich niecne czyny:
Gdy pilno wglądam w obyczaje i sprawy tych jadz piekielnych, widzę, że żadnej rzeczy bardziej nie pragną jako krwie Chrystusowej i naszej, na to wszystkie swoje starania i myśli zasadzili. Przeto jeśli mogą bez karania swego rękoma zamordować, ni nie omieszkiwają, jeśli też nie mogą, zdobywają się na inne sposoby i inne instrumenta, którymiby nam żywot odejmowali, między którymi z nich trucizny i czary naprzedniejsze miejsce mają. Przykładami tego na łatwiej na nich jako licem jakim dowięść możemy.
Roku 1322 wszędza w Francji za przenajęcim żydowskim, trędowaci rzeki pozarażali, dla czego wiele tak trędowatych, jako i Żydów mieczem i ogniem wytrącono, którzy na mękach wyznali, że się o tym z Turczynem porozumieli.
Roku 1349 rzeki truciznami pozarażali, z których gdy powietrze powstało szesnaście tysięcy ludzi pomarło, dla czego w Bernie mieście szwajcarskim, którzy uciekać myślili poimano z więcej ich w Bazylei potrącono. ZOBACZ
Przywiązywano również uwagę do zjawisk astrologicznych i warunków atmosferycznych, w których dopatrywano się rychłej katastrofy. Tak opisywało to zagadnienie Marcin Sokołowski w dziele Bonae spei promontorium albo o morowym powietrzu nauka z różnych autorów osobliwie niemieckich z 1679 r.:
Do tego też pomagają bardzo zaćmienia słońca i księżyca, niebezpieczne conjunctiones Planetarum, srogie śmierdzące mgły, gęste i ciemne obłoki, wiatry od południa i zachodu przewiewiające z słońcem się mieszające różne i niestateczne. ZOBACZ
Oczywiście w epidemiach dopatrywano się przede wszystkim kary boskiej za grzechy ludzi. Kiłą i leprą (czyli trądem) Bóg miał karać szczególnie tych, którzy dopuścili się rozpustnych czynów. Zdarzało się, że o ściągnięcie zarazy obwiniano gospodynie domowe, u których zlokalizowano ognisko epidemii.
Jak rozpoznawano i próbowano walczyć z zarazami?
Ówczesne metody walki z zarazami nie przypadłyby go gustu nawet entuzjastom medycyny alternatywnej. Oczywiście najpierw należało się modlić w swojej intencji lub za osoby chore, a ponadto na przykład w czasie epidemii nie nadużywać alkoholu, czy… nie spożywać cebuli, która zdaniem ówczesnych uczonych ściągała morowy jad. Oddajmy głos Marcinowi Sokołowskiemu:
Naprzód potrzeba się za chorych z pilnością modlić do p. Boga, a potym każdy według swojej ochoty jałomużnę pokazać, także czeladzi i dzieciom nie dopuszczać po ulicach i domach biegać, bo łacno się może zarazić, gdy choć tylko przez złe miejsce, albo wedle niego podlane przejdzie i jużże dostanie gościa jadowitego. […] Przestrzegać też trzeba, ażeby się nie upijać, chleb ciepły do domów nie nosić, żadnej cebule nie jadać, bo te jad do siebie ciągną, w wieczór zawsze od północy mieszkanie przewiewać, bo ten wiatr jest najzdrowszy i przewiewaniem swoim złe powietrze precz odgania. Nie zawodzi też okna jeszcze od wschodu słońca otworzyć, ale w ten czas kiedy pogodna chwila i wesoła, także i o północy, z południa wiatr jest najgorszy bo jest przyczyną powietrza morowego.
Najczęściej jednak zalecano ucieczkę z miejsca epidemii. Uciekali wszyscy, włącznie z władzami miast. Na swoją nieobecność włodarze wyznaczali swojego zastępcę, był to tzw. burmistrz morowy. Jak pisał Sokołowski:
Podczas takiego powietrza morowego powinna zawsze obecna być zwierzchność, jako to osobliwie burmistrzowie, kapłani, kaznodzieje i spowiednicy, medycy, cyrulicy i aptekarze, żeby ludu pospolitego abo poddanych swoich nie odstępować, a jeżeliby burmistrz niechciał zostać, tedy na swoim miejscu powinien takiego zostawić mądrego, roztropnego, dobrego i surowego, coby się go bano.
Jednym z najsłynniejszych burmistrzów morowych był aptekarz Łukasz Drewno (na ilustracji tytułowej), który swoją funkcję sprawował w czasie zarazy w Warszawie, w latach 1624-1626. Odznaczył się dobrą organizacją walki z epidemią, wprowadził m.in. izolatki dla chorych.
Tragicznym efektem zarazy były ofiary. Masowa umieralność wymuszała na miastach zatrudnianie grabarzy-kopaczy morowych, którzy w specjalnym ubiorze składającym się z czarnej kappy z białym krzyżem, „oczyszczali” miasto ze zwłok. Grabarze morowi zazwyczaj rekrutowani byli z biedoty miejskiej i otrzymywali tygodniówki. Nie był to dochodowy biznes zwłaszcza, że obarczony ryzykiem śmierci. Mimo wszystko dla takich grabarzy było na rękę podtrzymanie epidemii wedle zasady nie ma zwłok, nie ma zarobku. W źródłach sądowych możemy znaleźć przykłady procesów, w których oskarżano grabarzy o umyślne szerzenie zarazy.
Jeśli chodzi o kurację farmakologiczną, uważano, że chorobę trzeba wydalić ze swojego organizmu. Dlatego stosowano różnego rodzaju środki przeczyszczające lub powodujące potliwość. Stosowano do tego celu m.in. pigułki Ruffa, znane od starożytności medykament składający się z aloesu, mirry i szafranu. W czasie epidemii zalecano się nie myć, bowiem czyste ciało miało być mniej odporne na chorobę. Ponadto Maciej z Miechowa zezwalał na współżycie seksualne małżonków w czasie zarazy, bowiem nasienie w organizmie mężczyzny miało gnić i przyczyniać się do powstawania choroby.
Ile z tych metod moglibyśmy zastosować dzisiaj? Chyba żadnej. Najważniejszy jest zdrowy rozsądek, spokój i częste mycie rąk. Dzisiaj tekst dzieci umyjcie rączki Grażynki z Klanu nabiera nowego znaczenia.
Literatura:
C. Brodzicki, Morowe powietrze w XVi wieku w Polsce i przeciwdziałanie jemu zalecane przez Marcina Ruffusa z Wałcza, cyrulika i medyka łomżyńskiego, Analecta 9/1(17), s 125-134.
A. Karpiński, Kopacze-grabarze morowi w miastach Rzeczypospolitej XVI-XVIII wieku, Kwartalnik Historii Kultury Materialnej, t 62, 2014, s. 367-378.
S. Sroka, Klęski elementarne w Krakowie w XV wieku, Rocznik Krakowski, t. 67, 2001, s. 13-18.
U. Sowina, Kraków wobec zarazy z 1543 roku w świetle rachunków miejskich, [w:] Epidemie w dziejach Europy. Konsekwencje społeczne, gospodarcze i kulturowe, red. K. Polek, Ł. Sroka, Kraków 2016, s. 169-183.
S. Wrzesiński, Epidemie w dawnej Polsce, Wierzbowo 2011.