Od czasu do czasu będę opisywał na blogu najsłynniejsze i najbardziej zuchwałe kradzieże zbiorów bibliotecznych i muzealnych. Cenne i unikatowe zabytki są łakomym kąskiem dla złodziei i kolekcjonerów, a jeszcze kilka lat temu polskie biblioteki i muzea nie posiadały wystarczających zabezpieczeń, które skutecznie zapobiegłyby kradzieży. Niekiedy zdarzało się, że złodziejami okazywali się sami pracownicy danej instytucji lub – co bardziej smutne – naukowcy. Dzisiaj sytuacja z zabezpieczeniem zbiorów wygląda zdecydowanie lepiej – stały monitoring, bramki przy wejściach do czytelni jak w supermarketach, surowy regulamin korzystania ze zbiorów (zwłaszcza zbiorów specjalnych), oznaczanie rękopisów i starych druków różnego rodzaju elektroniką (chipami), etc.
Tak się składa, że dzisiaj jest nie byle jaka okazja, by zacząć niniejszy cykl. Dokładnie 20 lat temu, 24 listopada 1998 roku, doszło do jednej z najbardziej znanych i zuchwałych kradzieży z polskich zbiorów bibliotecznych. Z krakowskiej Biblioteki Polskiej Akademii Nauk, czytelnik ukradł pierwsze drukowane wydanie dzieła Mikołaja Kopernika De revolutionibus orbium coelestium z 1543 roku. Sprawcy nie wykryto, cennego cimelium nie odnaleziono, a sprawa przedawniła się. Mimo upływu lat, sprawa w dalszym ciągu wzbudza liczne kontrowersje. A wszystko przez dziecinną łatwość dokonanej kradzieży.
Złodziej zamówił egzemplarz dzieła do czytelni. Kartę biblioteczną założył kilka dni wcześniej na fałszywe dane (jak się później okazało mieszkańca Zawoi, koło Suchej Beskidzkiej). Podał tam informację, że pracuje w pracowni artystycznej. Gdy otrzymał cenny druk, wyszedł pod pozorem skorzystania z toalety. I tyle go widziano. Zapadł się pod ziemię. Okazało się, że zabrał też ze sobą dzieło Kopernika, które schował pod grubym swetrem.
Mimo poszukiwań policji i bibliotekarzy na rynku antykwarycznym do tej pory nie zidentyfikowano ukradzionego obiektu. Wszystko wskazuje więc na to, że była to kradzież na zlecenie. Wcześniej, podobnych kradzieży traktatu Kopernika dokonano w bibliotekach w Brnie, Sankt Petersburgu i Kijowie. Wiadomo, że złodziej chciał również skorzystać z dzieła w Biblioteki Jagiellońskiej, ale zrezygnował z kradzieży prawdopodobnie z uwagi na niekompletność woluminu. Udało się sporządzić portret pamięciowy złodzieja, na uwagę zwraca charakterystyczna grzywka i okulary (jak wyżej na zdjęciu). Skradzioną książkę wyceniono na wartość pół miliona złotych.
Jak to możliwe, że tak cenny obiekt dostał się do rąk człowieka z ulicy? Nie od dziś wiadomo, że w bibliotekach ze zbiorów specjalnych (rękopisy, stare druki) mogą korzystać wyłącznie osoby z tytułem naukowym lub osoby (studenci i doktoranci) posiadający rekomendacje od promotora lub instytucji. A jednak złodziejowi się udało.
Kto wie, być może kiedyś się uda odzyskać druk, jednak sprawcę kara już ominie.