W sobotę 4 września 1406 r., wybuchła jedna z największych afer w średniowiecznym Krakowie. Przyłapano zasłużonego rację miejskiego Andrzeja Wierzynka na okradaniu kasy miejskiej. Jeszcze tego samego dnia został skazany i wykonano na nim wyrok śmierci. Tragiczny koniec Wierzynka jeszcze długo pozostawał przyczyną zatargów w mieście. Skazany pochodził przecież ze znakomitego i wpływowego rodu Wierzynków, to dziadek Andrzeja był organizatorem słynnej uczty dla gości zjazdu monarchów zorganizowanego przez Kazimierza Wielkiego w 1364 r. Wiele wskazywało na to, że proces Andrzeja Wierzynka odbył się z pogwałceniem prawa, dlatego też rodzina szukała sprawiedliwości u samego króla Władysława Jagiełły, który na sprawę nałożył wieczyste milczenie. Czy kradzież publicznych pieniędzy była dla wrogów Wierzynka pretekstem do wyeliminowania go z życia miejskiego?
Dobry gospodarz?
O sprawie Andrzeja Wierzynka dowiadujemy się z zachowanych ksiąg miejskich. Z jakiś powodów zadbano, aby okoliczności śmierci rajcy dokładnie opisać i to w dwóch językach: łacińskim i niemieckim. Co naturalne, zawarty w źródle opis wydarzeń nie jest przychylny Wierzynkowi, możemy jednak w nim dostrzec pewną tendencyjność. Niestety, inne przekazy historyczne przeważnie milczą na temat Andrzeja Wierzynka, tak więc nie jesteśmy w stanie poznać pełnej osobowości rajcy. Z uwagi na popełniony czyn możemy jednak przypuszczać, że był osobą chytrą i zachłanną. Nie jest to jednak jedyny wniosek, który możemy wyciągnąć ze źródeł na temat działalności publicznej Wierzynka. Wiemy, że był kilkukrotnie wybierany do rady miejskiej, a co za tym idzie sprawował też funkcję burmistrza, bowiem w średniowieczu pełnili ją na przemian kolejni rajcowie. Podkreślmy w tym miejscu, że funkcja burmistrza polegała wtedy na przewodniczeniu radzie miejskiej. Wiemy, że Wierzynek zajmował się kupiectwem na dużą skalę, posiadał szerokie kontakty, był ceniony nie tylko z uwagi na splendor nazwiska, które w Krakowie tamtego czasu wiele znaczyło, ale także z uwagi na kompetencje miękkie. Potrafił rozwiązywać spory między mieszczanami i bronić interesów miasta. Sprzeciwiał się rozszerzaniu przywilejów duchowieństwa. Znana jest chociażby sprawa liczby świąt kościelnych, które paraliżowały życie miejskie i interesy rzemieślników czy handlarzy. Jaki był finał tej sprawy, tego niestety nie wiemy. Problem musiał być znaczny, skoro był to protest nie tylko Krakowa, ale też innych miast.
Średniowieczne finanse
Często zdarza się nam narzekać na finanse publiczne, a zwłaszcza na transparentność. Słyszymy o długach, o deficycie, o nieporadności włodarzy miasta, etc. Można więc powiedzieć, że w tej kwestii nie zmieniło się zbyt wiele, może oprócz państwowej i społecznej kontroli wydatków. W średniowieczu życie na kredyt było na porządku dziennym, bowiem politykę finansową robiono na żywym miejskim organizmie. Nie liczył się zysk ani racjonalizowanie przychodów i wydatków, nie przeprowadzano audytów, nie zakładano planu budżetowego, liczyła się jedynie potrzeba chwili. W pierwszej kolejności miasto wypełniało obowiązki wobec władcy, na jego rzecz dokonywano stosownych wypłat lub darowano określone prezenty, które miały zapewnić miastu przychylność. W następnej kolejności były potrzeby miasta, a więc utrzymanie kancelarii, urzędników, służby miejskiej, fundusz reprezentacyjny, nadzór handlowy, remonty i utrzymanie porządku w mieście, etc. W takiej specyficznej sytuacji, Wierzynkowi dużo łatwiej było podbierać pieniądze, bo nie istniała żadna kontrola. Czy na pewno?
Finansami miasta zajmowali się specjalnie oddelegowani do tego rajcy, wybierani w liczbie trzech na początku roku. Każdy z nich posiadał klucz do głównej skrzyni w ratuszu, gdzie trzymano miejską kasę. Aby otworzyć skrzynię, musieli być obecni wszyscy trzej rajcy zajmujący się finansami miasta. Była jeszcze inna przenośna szkatuła, w której umieszczano pieniądze, gdy rajcy udawali się w podróż służbową. Z uwagi na to, że podróżowano parami, klucz do skrzynki otrzymywali obaj rajcy. Tak więc pewna forma kontroli była. Okazało się, że tylko w teorii, bowiem Wierzynek musiał otwierać skrzynię sam, bez wiedzy i obecności pozostałych rajców.
Kto ołtarzowi służy, ten z ołtarza żyć powinien
Był zwyczaj, że raz w tygodniu, a było to sobotę, rada miasta dokonywała wypłat dla służby i robotników miejskich. Pewnego razu jeden z rajców zauważył, że Wierzynek podbiera ze skrzyni pieniądze i chowa sakwy do kieszeni i rękawów. Był to jednak tak zasłużona dla miasta osoba, że nie miał śmiałości zgłosić tego nadużycia. Proceder trwał w najlepsze przez następne tygodnie, aż świadek kradzieży poważnie podupadł na zdrowiu. Wówczas podczas sobotnich wypłat zastąpił go inny rajca, który również zauważył łajdacki czyn Wierzynka. Sprawa wydała się, więc postanowiono, aby następnym razem łapać Andrzeja na gorącym uczynku. I tak się stało. Gdy przy kolejnej wypłacie, Wierzynek niepostrzeżenie podbierał pieniądze z miejskiej kasy, nieszczęśliwie wypadł mu na podłogę jeden z worków. Wówczas postanowiono przetrząsnąć ubranie rajcy i znaleziono jeszcze kilka innych worków, w sumie ukradł wtedy 20 grzywien. Za taką kwotę można było wtedy kupić 40 beczek piwa.
Rajcy postanowili zwołać sąd i wytoczyć przeciwko Wierzynkowi sprawę. W czasie procesu Wierzynek miał przywieszone do szyi skradzione sakiewki. Początkowo starał się bronić tym, że były to jego worki z pieniędzmi, jednak szybko okazało się, że sakwy z miejskiej kasy są oznaczone specjalnymi znakami. W końcu Wierzynek przyznał się, że okradał miasto. Wśród argumentów, którymi próbował usprawiedliwić swoje czyny, stwierdził rezolutnie, że „kto ołtarzowi służy, ten z ołtarza żyć powinien”. Tak więc, Wierzynek czując niesprawiedliwość z uwagi na fakt, że nie otrzymuje wynagrodzenia za swoją pracę na rzecz miasta, postanowił sam pobierać sobie „pensję”.
Ławnicy postanowili wymierzyć najsurowszą możliwą karę. Wyrok poprzez ścięcie wykonano jeszcze w tym samym dniu 4 września 1406 r. Został pochowany poza murami miejskimi, w okolicach Nowej Bramy (znajdowała się przy wylocie dzisiejszej ul. Siennej).
Brak praworządności?
Sprawa Andrzeja Wierzynka musiała być na ustach całego miasta. W końcu skazano nie byle kogo, tylko przedstawiciela wpływowego rodu. Faktycznie, rodzina Wierzynka oskarżyła ławników o złamanie procedury. Uważali, że jako rajca powinien być sądzony przez samego króla, po drugie proces odbywał się pośpiesznie, a od wyroku nie można było się odwołać. Ponadto, Wierzynek przed egzekucją nie mógł skorzystać z usług spowiednika, co przysługiwało nawet największemu złoczyńcy. Wreszcie największe wątpliwości budził skład sądu, bowiem wedle prawa przewodniczącym kolegium powinien być wójt sądowy Mikołaj Schaffer, którego na rozprawie zastąpił jeden z ławników Mikołaj Lang.
Według obowiązującego prawa, Wierzynek został przyłapany na kradzieży na gorącym uczynku, był sądzony gorącym prawem, bez możliwości apelacji od wyroku. Pełniona funkcja rajcy nie miała więc tu większego znaczenia, tak więc Wierzynek był sądzony przed odpowiednim organem przeznaczonym do tego celu. Nie jest natomiast jasna nieobecność wójta na rozprawie, bowiem wiadomo, że przebywał wówczas w mieście.
Wieczyste milczenie
Niemniej dzięki koneksjom Wierzynków, sprawa trafiła przed oblicze króla Władysława Jagiełły. Po zapoznaniu się z okolicznościami wyroku, Jagiełło postanowił ukarać trzech rajców, którzy wszczęli postępowanie przeciwko Andrzejowi: Mikołaja Falkenberga, Jana Bonafide oraz Mikołaja Bolcze. Musieli oni zapłacić nieznaną nam dzisiaj sumę pieniędzy rodzinie Wierzynków. Rajcy nie chcieli tego zrobić z oczywistych powodów, nawet starali się przerzucić wypłatę odszkodowania na radę miejską, na co król się nie zgodził. Mając jednak na uwadze możliwe niepokoje w mieście związane z żądzą sprawiedliwości ze strony Wierzynków i ich zwolenników, król postanowił wypłacić zadośćuczynienie za swojego skarbca i nałożył na sprawę wieczyste milczenie.
W miejscu, w którym został pogrzebany Wierzynek, jego syn Mikołaj ufundował kaplicę, która otrzymała wezwanie świętej Gertrudy, patronki miłosierdzia i podróżujących. Świątynia była wielokrotnie niszczona i odbudowywana, w końcu na początku XIX wieku popadła w ruinę i budynek rozebrano.
Choć nie mamy przekonywujących dowodów, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że sprawa kradzieży stanowiła dobry pretekst, do wyeliminowania nie tylko Andrzeja z wpływów miejskich, ale skutecznie podkopać reputację rodu Wierzynków. Niemniej sprawa ta, mimo, że wydarzyła się przeszło sześć wieków temu, pokazuje nam, że pełnienie funkcji publicznych było dla tamtych ludzi prestiżem i funkcją honorową. Tragiczny los Andrzeja Wierzynka niech będzie przestrogą dla współczesnych włodarzy miast. Choć za wszelkie nieprawidłowości nie czeka ich tak surowa kara, jak w średniowieczu.
Artur Wójcik
Bibliografia:
Archiwum Narodowe w Krakowie, Consularia Crac. Inscriptiones, s. 248-253, 255-259.
Stanisław Kutrzeba, Historya rodziny Wierzynków, Kraków 1899.
Marcin Starzyński, Krakowska rada miejska w średniowieczu, Kraków 2010, s. 70-74.